Artykuł Anny Mosiewicz - Jubileusz 70 Urodzin Andrzeja Słowika

Anna Mosiewicz

 

JUBILEUSZ 70 URODZIN ANDRZEJA SŁOWIKA

wystawa w Galerii Na Piętrze, maj 2013

 

Andrzej Słowik, artysta malarz, postać w Koszalinie znana i popularna, przygotował z okazji jubileuszu 70 lecia urodzin wystawę swych najnowszych prac. Barwna osobowość Jubilata, wsparta jest wielką swobodą poruszania się nie tylko po meandrach sztuki, ale także galerii, plenerów, salonów i innych miejsc właściwych artystycznemu środowisku.

Andrzej to prawdziwy smakosz, birbant, dusza towarzystwa, żartowniś i prześmiewca, którego nonszalancja w stylu bycia i ubioru, łamiąca wszelkie konwenanse kryje wielkie serce i niezmienną wiarę w ludzi, o czym wiedzą ludzie mu bliscy. Jak twierdzi Jubilat – kocha bliźniego jak siebie samego, w związku z czym przebywanie wśród ludzi sprawia mu wielką satysfakcję i – oprócz malowania – jest jego ulubionym zajęciem.

Słowik, urodzony na Wileńszczyźnie, rozpoczął studia w 1964 roku w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku, można zatem stwierdzić, że ze sztuką obcuje niemal pół wieku. Specjalizował się w malarstwie architektonicznym, a dyplom zrobił w pracowni profesor Krystyny Łada Studnickiej. Po kilku latach pobytu w Słupsku zamieszkał w Koszalinie i związał się z tym miastem i środowiskiem na stałe. Brał udział w historycznych już spotkaniach awangardy w Osiekach, wykonywał także sgraffitta na wielu obiektach wraz z Edwardem Rokoszem i Andrzejem Ciesielskim, kiedy to przed dożynkami państwowymi miasto upiększało swój wygląd.

Andrzej zawsze kochał malarstwo, a w nim kolor, lecz – mając ducha niespokojnego – poszukiwał coraz to nowych form dla swej sztuki. Pojawiły się czarne skrzynki, będące dla tego artysty pewną odmianą ram. Z tych skrzynek stworzył swego rodzaju schowki, w których – jak w skrytkach tajemnych – gromadził ważne w jego mniemaniu przedmioty, nadając im symboliczne znaczenie. Skrzynki były bardzo intymnym, osobistym zapisem, a wmontowane w nich przedmioty stawały się strażnikami pamięci, materialnym wyobrażeniem zarówno osobistych przeżyć, jak i społecznych problemów, związanych głównie z brakiem wolności. Stare klucze, zapałki, bibeloty, młotki, sztuczne kwiaty – wszystkie te rzeczy, umiejętnie zestawione – nabierały w skrzynkach wymownej symboliki. Po skrzynkach pojawiły się kaszty drukarskie, które były swego rodzaju manifestacją wobec wszechobecnej wówczas cenzury.

Ale Andrzej – niezbyt stały w uczuciach, znowu szukał czegoś nowego i znalazł w starych, porozbiórkowych oknach, wyciąganych przez niego i demontowanych gdzieś, na peryferiach. I znowu wizja artystyczna – ponieważ patrzy się na świat przez okno, można w nim zatrzymać wszystko: i kolorowe firanki, kwiaty, chmury i słońce, które – jako symbol – towarzysz Andrzejowi na wielu jego obrazach. Jego okna znajdowały licznych, ale niekoniecznie dobrych naśladowców, co zapewne stanowiło dla artysty swego rodzaju satysfakcję, podobnie było z kolejną formą – z krzesłami, którymi – na krótko – zafascynował się i które, znudzony, porzucił....

Stare mapy, kolejny efekt poszukiwań, na których Andrzej malował swe „obrazy”, niosły – tak jak kaszty i skrzynki – podobny ładunek emocjonalny i nawiązanie do przeszłości, co udowodniła wystawa, zorganizowana przed laty przez Galerię Sztuki Współczesnej w Kołobrzegu.

Kiedy, poszukując dalej, zanurzył się w kruchej porcelanie, tworzył z niej, swymi dużymi rękami, delikatne formy, którym może było daleko do subtelności figurek z gablotek, jednakże i ta, chodzieska porcelana, pozwoliła odkryć jego zdolności w wymiarze 3D.

Mimo wieloletnich i różnorakich poszukiwań Andrzej zawsze pozostał malarzem, kolorystą, który zawsze śmiało korzystał z bogatej palety barw, zestawiając królewską purpurę ze złotem i całą gamą błękitów i granatów. Malował z rozmachem, wielkimi plamami, w dużych formatach. Chętnie czerpał wrażenia z dawnych kultur, sztuki ludowej i jej jarmarcznej dekoracyjności. W jego malarstwie widać ludowe koronki, barwy jak na łowickich pasiakach – złoto, czerwień i kobalt, uzupełniane ugrami, różami indyjskimi, zielenią i błękitami. Dodaje im złociste ozdoby, często przez malarza stosowane w formie collage. Abstrakcyjny kolorysta chyba świadomie unikał przedstawiania w swych obrazach ludzi – ważniejsza tu była impresja, emocjonalny odbiór obrazu, niż proste odczytanie jego treści – czyli, jak pisał poeta: czucie i wiara bardziej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko.

Kilka lat temu ten odwieczny żartowniś zaczął malować słowiki, czyli sympatyczne (nomen omen!) ptaszki w kapeluszach i kaloszach, z wymyślnymi fryzurami i długimi kolczykami. Desygnat nazwiska stał się miłym pretekstem do żartobliwej, malarskiej opowieści, dzięki której na niektórych świątecznych kartkach, którymi Galeria Na Piętrze obdarowuje liczne grono swych znajomych, panuje ten sympatyczny ptaszek.

Na obecnej, jubileuszowej wystawie Andrzej Słowik zaprezentował kilkanaście nowych zupełnie obrazów. Uważny obserwator jego malarstwa na pewno zauważył zmiany, jakie ostatnio pojawiły się w jego malarstwie. Nie ma cynobru i karminu, tu i ówdzie jest ulubiony przez artystę granat, ale widzimy także szarości, fiolety i dużo czerni. Odnajdujemy dawne motywy koronek i siatek i jak dawniej większość płócien to abstrakcje, jednakże w niektórych widać zarysy ludzkich sylwetek. Często historia zatacza koło – jeden z obrazów Andrzeja Słowika, namalowany w połowie lat siedemdziesiątych i znajdujący się w kolekcji Muzeum w Koszalinie przedstawia siedzących wokół stołu biesiadników. Pokolenie wnuków – przejmując niejako artystyczną nie tyle pałeczkę, co pędzel, namalowało z okazji jubileuszu swego dziadka portrety swego taty. Czas pokaże, który z tej czwórki podąży trudną drogą artystyczną...

Ważnymi momentami w artystycznym życiorysie Słowika były wystawa w Hamburgu, Galerii EL w Elblągu, instalacja w gotyckiej katedrze z okazji 700 -lecia Neubrandenburga, udział w Ogólnopolskiej Wystawie Malarstwa Aqua Fons Vitae w Bydgoszczy, a także w prestiżowym Festiwalu Malarstwa Współczesnego w Szczecinie. Kilkadziesiąt wystaw indywidualnych w kraju i za granicą oraz uczestnictwo w licznych plenerach i działaniach edukacyjnych nie wyczerpują jego dokonań, pokazują jednak, jak ważne jest dla tego artysty bycie z ludźmi. Z tego z nimi obcowania czerpie nieustannie swoje artystyczne pomysły, często powtarzając ulubioną maksymę, że najważniejsza jest miłość człowieka do człowieka, nadając jej oczywiście nieco dwuznaczny charakter.

Szanownemu i szacownemu Jubilatowi z okazji siedemdziesięciolecia urodzin życzymy sukcesów artystycznych, odkrywania coraz to nowych form wyrazu, dalszej weny twórczej i kolejnych wystaw, mając nadzieję, że jego serce, chociaż nieco wspomagane, nadal będzie tak wielkie i pojemne wobec bliźnich, jak dotychczas.

 

Miesięcznik 7/9 (156/158) 2013 – lipiec/wrzesien 2013