Siedemdziesiątka Andrzeja Słowika
Maria Ulicka
14 maja Andrzej Słowik skończył siedemdziesiąt lat. Na piątek 17 maja (na godz.18.00) wraz z żoną Wisią zaprasza do Galerii „Na Piętrze” na swoją wystawę pt. „Malarstwo”, a na dwudziestą – na XVI już spotkanie z cyklu „Słowik w plenerze” pt. „Siedemdziesiątka”. Andrzej – artysta plastyk – urodził się 14 maja 1943 roku w dalekich Ejszyszkach koło Wilna, a od 1972 roku mieszka w Koszalinie. O jego twórczości tak napisał Andrzej Konieczny w tekście „Poezja żywiołów codziennych”: Andrzej Słowik zaskakuje mnogością artystycznych bytów, ilością pomysłów, twórczych postaw. Pomimo tej różnorodności jest całkowicie rozpoznawalny. I w tym leży jego siła. Język, jaki wybiera do swoich opowiadań potrafi być różny, ale sposób narracji, frazowanie – jeśli użyć tego muzycznego terminu – jest absolutnie Słowiczy.
Już w szkole chciał być tylko artystą. Tak odpowiadał również zawsze paczce przyjaciół ze szkoły średniej, do której chodził w Sopocie. Uśmiejesz się – mówił kiedyś do mnie – ale twierdziłem, że chcę być artystą i malować obrazy dla robotników. Jeżeli los nie pozwoliłby mu na malowanie – ostatecznie mógłby być stolarzem. Pracował już w tym fachu w stanie wojennym. Trochę przeszkadzałby mu w tym zapewne ulubiony styl życia – spanie do dziewiątej i bardzo późne chodzenie spać. A także cechy, które lubi: lenistwo i „łapserdactwo”. Lenie nikomu nie przeszkadzają – śmieje się – a łapserdak – to taki inteligent, nie chuligan, coś między lekkoduchem a wolnomyślicielem. Ma swoje normy i swój honor.
Andrzej Słowik, artysta po Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku (dyplom malarstwa uzyskał w pracowni prof. Krystyny Łada-Studnickiej) od ponad czterdziestu lat mieszka i tworzy w Koszalinie. Trudno nawet wymienić wszystkie dziedziny i kierunki jego działań artystycznych. Są wśród nich: malarstwo sztalugowe i architektoniczne, grafika, kompozycje w technice własnej, performance, instalacje...Biorąc aktywny udział w życiu środowiska plastycznego – współorganizuje wiele plenerów malarskich, aranżuje wystawy, projektuje plakaty... Miał już ponad czterdzieści wystaw indywidualnych Bierze udział w wystawach zbiorowych. Jest laureatem wielu nagród i wyróżnień w koszalińskich konkursach pod nazwą „Dzieło Roku” /dziś: „Postawy Roku”/ oraz na ogólnopolskich i międzynarodowych wystawach i festiwalach. Długoletni mieszkańcy Koszalina pamiętają jeszcze piękny, stylowy wystrój starej „Tawerny” autorstwa Andrzeja, malarstwo ścienne w MPiK-u, koncepcję wystroju dawnej kawiarni BWA... Do długiej listy różnorodnych działań twórczych Andrzeja od szesnastu lat doszły „Słowiki w plenerze” – prezentacje prac artysty w ogrodzie domku na Rokosowie. Majowe, organizowane w okolicach urodzin i imienin artysty pokazy prac, połączone są ze spotkaniem licznych przyjaciół i znajomych Andrzeja i Wiśki oraz z całonocnymi dyskusjami o sztuce.
Anna Mosiewicz, w jednym z katalogów do jego wystawy podkreśla, że Andrzej Słowik to artysta, dla którego – o czym świadczą jego prace – najważniejszy był i jest nadal kolor, z upływem czasu wyraźniejszy, nasycony, tworzący wyraźne kontrasty. Jego malarstwo emanuje ciepłem, witalnością, radością życia – niezależnie od techniki, formy, rodzaju farb. A Andrzej Konieczny, w tymże samym katalogu, pisze, że pracujący Andrzej Słowik kojarzy się ze średniowiecznymi rzemieślnikami. Andrzej „majstruje”. Czasem coś przybije, „oszkli”, poustawia po swojemu, coś zarzuci, zachlapie. Świat jest udany, jeśli choć niektóre jego elementy znajdują wspólne połączenie: na płótnie, kartce papieru, skrawku ziemi, bądź zostaną zamknięte granicą, jaką artysta wyznacza swoim kasztom czy czarnym skrzynkom.
Trudno jest mi wyciągnąć z Andrzeja jednoznaczną opinię o tym, kogo z koszalińskich plastyków ceni najbardziej. Każdy jest inny, każdy dobry w swoim rodzaju – mówi. Plastyczne środowisko koszalińskie jest naprawdę bardzo aktywne, świadczy o tym choćby liczba plenerów, wystaw, funkcjonujących galerii. Ktoś je organizuje, prowadzi, komuś wiesza się obrazy, a to świadczy o zapotrzebowaniu społecznym na ten rodzaj sztuki. Gorzej jest z kupowaniem obrazów, bo ludzie u nas niezbyt bogaci. Ja też mocno zaangażowałem się w pracę w galerii. Dla mnie – Galeria „Na Piętrze” to nie tylko aranżowanie wystaw, ale po prostu – sposób na życie. To możliwość zapraszania i obcowania ze znakomitymi artystami z całej Polski, okazja do rozmów, dyskusji, krótkich kontaktów i trwałych przyjaźni.
W sprawie autorytetów w dziedzinie malarstwa Andrzej wypowiada się tak: Nie mam jednego wzoru, autorytetu, przed którym klękam na kolanach. Starzy mistrzowie – oczywiście, są fantastyczni, przede wszystkim ze względu na gigantyczne umiejętności fachowe. Ale – lubię tylko niektóre prace niektórych artystów, a nie – wszystkie. Na pewno wiem, że nie znoszę w malarstwie jednoznaczności, lubię pewne tajemnice, niespodzianki. W życiu zresztą też. Tak jest zdecydowanie ciekawiej, nie, Wiśka? Z tym pytaniem, niewymagającym jakby zresztą odpowiedzi, zwraca się do żony.
Charakteryzując Andrzeja przytoczę teraz jeden fragment jego rozmowy z Ryszardem Ulickim w „Miesięczniku” z 2008 roku, z okazji 65- rocznicy urodzin artysty, w którym Słowik tak odpowiada na pytanie, czy w jego życiu istnieje fenomen miejsca pracy:
Ja pracuję najczęściej w domu, przy biurku, z Wsią obok. Żeby robić wielkie formy, trzeba mieć pracownię, a żeby mieć pracownię, jak już mówiłem, trzeba mieć spore pieniądze. Jestem jednak przekonany, że fenomen miejsca pracy to nie tylko pracownia, ale także bardzo szeroko rozumiana przestrzeń twórcza, której nieodzowną częścią jest wolność, dostęp do dzieł innych twórców, możliwość wymiany myśli i doświadczeń.
W tak rozumianej przestrzeni miałem tak ważne dla mnie Osieki, liczne plenery, wystawy, duże realizacje naścienne. Oglądałem i podziwiałem muzealne dzieła wielkich mistrzów. Miałem okazję rozmawiać z najwybitniejszymi teoretykami sztuki. Wbrew obiegowym opiniom nie wszystkie nasze nocne plastyków rozmowy były jałowe intelektualnie. Ze spotkanych w tej przestrzeni ludzi Władek Hasior był dla mnie kimś ważnym. Dwa razy się zetknęły nasze losy – w czasie studiów i w Koszalinie. To była niezwykła osobowość. Był otwarty, choć byli ludzie wobec niego wrogo nastawieni.
Kiedy tworzył w Koszalinie, taksówkarze mówili – panie, miliony wziął za to żelastwo. Nigdy nie zapomnę wspaniałych i mądrych wykładów Władka na temat kultury przydrożnej.
Na mój fenomen miejsca pracy złożył się także klimat lat siedemdziesiątych nacechowany troską o estetykę miasta i warunki pracy koszalińskich plastyków. Może było biedniej, ale dbano o estetyczny ład. Próbowano realizować koncepcję, którą współtworzyło samo środowisko.
Fenomen miejsca pracy tworzyli także wspaniali ludzie z Rysiem Siennickim na czele, który nauczył mnie skromności i picia wódki. Był człowiekiem bezinteresownym i życzliwym, choć potrafił nam, młodszym przywalić, kiedy było to potrzebne. Innym ważnym człowiekiem był Stefan Napierała, który artystę szanował i ratował w potrzebie. Wielu młodym twórcom ułatwił start zawodowy. Pomagał nam żyć. Ta przestrzeń to cała plejada wspaniałych koleżanek i kolegów. Nasze kultowe miejsca w „Bolszewiku” i BWA, gdzie wykuwała się przyjaźń, nowe pomysły, a czasem szaleństwa, bez których nie ma atmosfery Parnasu.
I już na koniec: Andrzej od strony kulinarnej. Bardzo lubię pierogi. Szczególnie ruskie. Wiele razy zajadałam się nimi z różnych okazji u Słowików. Kiedyś Andrzej obiecał, że zrobi je specjalnie dla mnie i naprawdę zrobił. Były pyszne. Rumiane, nieduże, rozpływające się w ustach. Po prostu znakomite. Cała tajemnica podobno tkwi w tym – jak twierdzi twórca owych rarytasów – żeby umiejętnie zrobić ciasto bez jajek. No i oczywiście farsz. Tym razem – był z trzech rodzajów twarogu, cebulki, skraweczków, ziemniaków i koperku. No i trzeba odpowiednio doprawić to wszystko, ulepić w maleńkie dzieła sztuki, ugotować i przyrumienić na tłuszczu…